Rozdział poprawiała Aranel ♥
Zapraszam do czytania!
Czerwona lokomotywa już pędziła z zawrotną prędkością. Rudowłosa dziewczyna zaciskała mocno palce na rączce eleganckiego, brązowego kufra. Nie miała pojęcia, co zrobić… Nie znała nikogo, z kim mogłaby usiąść.
Nagle jej rozmyślania przerwał dźwięczny głos. To
był właściwe mocne przekleństwo, ale nie to zwróciło jej uwagę. Można było
powiedzieć, że znała właścicielkę wysokiego sopranu, który właśnie usłyszała.
– Veroni…. Vane… Veler…. Victorie !!! – krzyknęła
głośno, widząc, jak
dziewczyna oddala się korytarzem, ciągnąc za sobą ciężki bagaż.
Usiłowała biec, wlokąc
za sobą kufer, co okazało się bardzo złym pomysłem. Już po chwili Lily leżała rozciągnięta na czarnym dywaniku, który
był rozłożony w korytarzu pociągu. Jęknęła cicho, z trudem się podnosząc,
usiłowała zignorować pulsujący ból w kolanie i dogonić szatynkę. Wszystko na
marne ! Dziewczyna już zniknęła z jej pola widzenia.
Lily – tak bowiem miała na imię dziewczyna– z
ciężkim westchnieniem otrzepała czarne spodnie z kurzu i ruszyła korytarzem.
Znajdzie po prostu wolny przedział i usiądzie, nawet
nie odzywając się do ludzi, którzy będą tam siedzieć. Tak będzie najłatwiej.
Olivia Clark – dość niska blondynka, posiadaczka stalowych oczu, dziewczyna o niezwykle łagodnym podejściu do świata, nieśmiała, obawiająca się innych ludzi. Teraz właśnie ona siedziała sama w przedziale schowana za dużym tomiszczem w granatowej okładce.
Pochłonięta całkowicie lekturą, podskoczyła, kiedy drzwi do przedziału otworzyły się z hukiem. Blondynka spojrzała pytająco na chłopaka, który stał u progu. Zagryzła lekko wargę, usiłując ukryć delikatne rumieńce, które wstąpiły na jej twarz.
Była bardzo zaskoczona, że ten przystojny blondyn o pociągających, miodowych tęczówkach wszedł do jej przedziału. Chciała się odezwać, ale gula stanęła w jej gardle. Patrzyła tylko wyczekująco na niespodziewanego gościa.
– Chło… och… przepraszam! Szukam dwóch czarnowłosych rozczochrańców w towarzystwie mniejszego bruneta. Widziałaś ich może ? – zapytał, a Olivia całkowicie zatraciła się w jego melodyjnym głosie – Widziałaś ?
– Co ? Och… aha… Em… nie… nie wiedziałam ich – odpowiedziała zmieszana, zakrywając policzki kurtyną złotych włosów.
Dlaczego, u licha, zachowywała się tak dziwnie przy chłopaku? Zamknęła powieki i wzięła uspokajający wdech. Po chwili, już gotowa zmierzyć się z hipnotyzującym spojrzeniem chłopaka, podniosła na niego wzrok. Stał nadal, przyglądając się jej nieśmiało.
– Jak masz na imię ?
– Oli… Olivia – odpowiedziała pewniej. – A ty ?
– Jestem Remus Lupin. Wybacz, że wcześniej się nie przedstawiłem – powiedział zawstydzony, posyłając jej delikatny uśmiech.
– Nic nie szkodzi… Aaaa… ekhem… po co szukasz tych chłopaków ?
– Jakich… Aaa… James, Syriusz i Peter to moi przyjaciele. – odpowiedział,– Chciałem z nimi usiąść.
– Możesz tu siadać – powiedziała szybko, za szybko. – Znaczy… oczywiście jeśli chcesz.
Chłopak odwrócił wzrok, widząc, jak blondynka oblewa się rumieńcem. Nie wiedział, co miał w takiej sytuacji zrobić. Nigdy nie był dobry w rozmowach z dziewczynami, a już na pewno nie z tak wstydliwymi, jaką okazała się Olivia.
– Jasne…. Jak nie znajdę chłopaków, na pewno do ciebie zajrzę.
Zostawił ją. Drzwi mocno stuknęły o siebie, a Clark westchnęła rozmarzona. Przymknęła powieki, przywołując do siebie obraz miodowych oczu. Nie miała pojęcia, co się z nią działo, ale delikatny ucisk w brzuchu był bardzo miłym uczuciem.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, że maślanym wzrokiem wpatrywała się drzwi w przedziału, a na jej policzków nie zniknęły różane rumieńce
Lily zerkała przez okna do wszystkich przedziałów, usiłując wyłapać jakieś wolne i w miarę zaciszne miejsce. Niestety… Wszystkie fotele pozajmowane były roześmianymi paczkami przyjaciół lub rozgadanym plotkarami malującymi paznokcie. Nagle jednak dostrzegła jedno wolne miejsce.
Było ono w przedziale czterech dziewczyn. Wszystkie były czymś zajęte. Dwie wyglądające jak bliźniaczki z ożywieniem dyskutowały, raz po raz wybuchając słodkim, piskliwym śmiechem. Jedna zaś z uwagą malowała paznokcie na wściekły róż pochłonięta całkowicie swoim zajęciem.
– Ekhem… Cześć, mogę się tu dosiąść? – zapytała niepewnie.
W duchu zapewniała się, żeby było po prostu spokojna i opanowana. Przecież jak będzie się zwracać do nich grzecznie i z szacunkiem, na pewno nic jej nie zrobią… Prawda ? Wzięła płytki oddech, kiedy farbowana blondynka przeszyła ją spojrzeniem skośnych oczu.
Gdyby nie masa tapety na twarzy, była by nawet ładna, ale tona ciemnego podkładu niszczyła ładne rysy dziewczyny i zakłócała piękno lekko rumianych policzków. Zamarła kiedy fioletowe tęczówki posłały ku niej błyskawice
– Nowa ?
– A jakże… Tylko te małe krasnoludki nie wiedzą, kim jesteśmy – wtrąciła się długonoga brunetka przeglądająca jakieś pisemko modowe.
– Nie jestem żadnym krasnoludkiem – wypaliła Lily, zapominając kompletnie o tym, że miała być uprzejma dla czterech lokatorek przedziału.
Natychmiast pożałowała swoich słów. Brunetka uniosła wzrok z nad gazety. Zgrabnymi ruchami podniosła się z fotela, odkładając na bok gazetę. Evans jęknęła w duchu, próbjąc wytrzymać ostre spojrzenie.
– Ach tak… krasnoludku?
Rudowłosa dziewczyna wstrzymała oddech, kiedy, kołysząc biodrami, się do niej przysunęła. Musiała zadrzeć wysoko brodę, żeby zobaczyć duże, niebieskie oczy dziewczyny, teraz płonące w gniewie. Poczuła nagły uścisk na ramieniu i syknęła, kiedy paznokcie wbiły się boleśnie w skórę.
– Odpuszczę ci tylko dlatego, że lubię, jak dziewczyna umie o siebie walczyć. Ale uważaj, mała. Z nami gra się tylko na naszych zasadach – odpowiedziała wrednie i bez zbędnych ceregieli wypchnęła Lily na korytarz.
Dziewczyna jęknęła cicho, rozmasowując bolące ramię i z grymasem na twarzy chwyciła za rączkę kufra. Przysięgła samej sobie, że więcej nie będzie pyskować jakimś laleczkom dwa roczniki wyżej, bo następnym razem skończy się to o wiele gorzej.
Dalej wędrowała po pociągu, powoli tracąc nadzieję i szykując się na spędzenie całej podróży na korytarzu. Wtedy niespodziewanie dostrzegła wolny przedział. Siedziała w nim tylko JEDNA dziewczyna, która wydawała się bujać w obłokach.
Evans z uśmiechem natychmiast otwarła drzwi. Stała przez chwilę niepewnie, bo blondynka zajmująca jedno z siedzeń spojrzała nią z zaskoczeniem i rozczarowaniem. Zielonooka pokryła się lekkim rumieńcem.
– Cześć! Jestem Lily Evans. Pierwszoroczna. Wszędzie jest tłok… mogę się dosiąść? – zapytała, mówiąc bardzo szybko.– Jak nie to spoko, mogę posiedzieć na korytarzu. Ale chciałabym kogoś poznać, zanim będziemy rozdzielani do domów.
– Jaasne. Czy zawsze tak dużo mówisz ?
– Zazwyczaj tak… Szczególnie jak jestem zdenerwowana. Plotę co mi ślina na myśl przyniesie i do tego bardzo szybko, że mało kto mnie rozumie. To… – zatrzymała się raptownie w swojej gadaninie. – Właśnie teraz to robię, prawda ?
– Mhm… Prawda – zachichotała lekko blondynka i wskazała zachęcająco na kanapę obok siebie.
– Hm… nawet nie spróbuję podnieść tego kufra.
– Od tego są chłopaki.
– No właśnie… a tu ich trochę brakuje – odpowiedziała, udając smutną minkę.
Po chwili obydwie wybuchły śmiechem. Liliana usiadła naprzeciwko nowej znajomej i wdała się z nią w miłą pogawędkę. Były razem i czas płynął im niesamowicie szybko. Było wiele tematów do rozmowy, a to podręcznik do zielarstwa lub jakieś ciekawe zaklęcie :
– A słyszałaś o Trivesto ?
– Och! Oczywiście… niesamowite, że można wyobrazić sobie osobę i ona stanie obok ciebie jak hologram – odparła zafascynowana Olivia, a wypieki pojawiły się na bladych policzkach.
Tak mniej więcej przedstawiała się każda ich rozmowa. Same siebie zaskakiwały swoją rozległą wiedzą i dopiero komunikat oznajmiający, że zaraz mają dojechać do wioski czarodziei, przypomniał im, dlaczego siedziały w tym pociągu.
Przebrane w szaty czarodziei nic już nie mówiły. Wpatrywały się tylko jak zaczarowane w okna, usiłując dostrzec Hogwart – ich dom na najbliższe siedem lat.
Przedział. W środku siedzi czwórka chłopaków, która ze śmiechem gra w eksplodującego durnia. Jeden chłopiec miał całą czarną twarz, co sprawiło, że koledzy tarzali się ze śmiechu po ziemi. To wszystko przez okno obserwowała lazurowooka dziewczyna
Wyłapywała najmniejszy ruch. Osmolony chłopak uśmiechał się kwaśno, dymiące karty rzucił na stół. Patrzyła, jak mechanicznie przeczesał palcami rozczochrane czarne włosy. Mimo że się nie śmiał, jego tęczówki błyszczały rozbawieniem.
Siedzący tuż koło niego szatyn, który śmiał się najgłośniej, leżał rozciągnięty na fotelu. Ledwo co łapał oddech, usiłując uspokoić nagły napad rozbawienia. Jego średniej długości czarne włosy opadły na obsydianowe oczy.
Naprzeciwko nich był blondyn. Śmiał się cicho, obserwując wszystko, a w jego miodowych tęczówkach migały figlarne płomyki. Karty nadal miał zaciśnięte w dłoniach, jakby bał się, że i jego nagle wybuchnął
Ciekawym obiektem obserwacji był też nieco niższy i pulchniejszy chłopak o krótkich, kręconych, jasnobrązowych włosach. Kiedy się śmiał, jego usta układały się w niesymetryczny dzióbek, a w policzkach ukazywały się urocze dołeczki.
Dziewczyna również rozbawiona zlustrowała sama siebie spojrzeniem i oceniając krytycznie swój stan na ,,znośny’’, wparowała bezceremonialnie do przedziału. Nie zwróciła uwagi, że blondyn i jego towarzysz zamarli, widząc jej osobę. Ona usiadła po prostu i ze śmiechem roztrzepała jeszcze bardziej włosy chłopaka, któremu wybuchły karty.
– I co, James? Znowu przegrywasz? – zapytała kpiąco.
– Z nimi? No trochę… Ale możesz pomarzyć, że ze mną WYGRASZ.
– No wiesz… ostatnim razy mi się udało i przedostatnim… i przed przedostatnim...
– DOBRA! DOBRA! STOP! – przerwał jej raptownie, machając rękami. – Zrozumiałem – odpowiedział już spokojniej, wywracając oczami.
Victorie trzepnęła go w tył głowy, jednocześnie śmiejąc się z kuzyna. Znali się od kołyski, zawsze ją rozumiał i pocieszał. Pamiętała, jak płakała z powodu nieudanej fryzury. Następnego dnia James z dumą zaplótł jej dwa dość proste warkocze, a ona dopiero później się dowiedziała, że jego mama tłumaczyła mu całą noc, jak to się robi.
Uśmiechnęła się do niego delikatnie i mrugnęła porozumiewawczo, wskazując ruchem głowy na pozostałych chłopców, którzy wpatrywali się oniemiali w cała tę scenę.
– O co ci… Aaaa… Jasne… Chłopaki,poznajcie Victorie. To moja kuzynka. Ewentualnie mówcie na nią… CZARNA – powiedział i, nie mogąc się oprzeć, wybuchł śmiechem.
– Nie zwracajcie uwagi na tego niewychowanego kretyna. Sama nie wiem, w jaki sposób to moja rodzina. Nazywam się Viki. A Czarna to wymysł mało oryginalnej wyobraźni Bambiego – odparła zajadle.
– B–b–bambi???– zapytał, rechocząc, szatyn, który po raz kolejny w ciągu tych dziesięciu minut leżał powalony na łopatki przez atak wesołości. – Dla…d…dla…d…dlacz…czego…Bam…bam… bam… Bambi???– wydusił między salwami śmiechu.
– Jak raz się dorwał do mugolskiej bajki, to siedział i oglądał ją non stop przez caluuuuutki miesiąc – odpowiedziała z łobuzerskim uśmiechem na ustach.
– Bambi. Bambuś. Bambunio – wyśpiewał, fałszując, chłopak.
– Hahahhahaahah. Jak ty masz na imię??? – zapytała, ignorując zaczerwienionego Jamesa.
– Syriusz Black.
– Remus Lupin.
– A ja to Peter Pettigrew – powiedział niski brunet.
– Miło mi was poznać.
Od tej chwili rozmowa sama się potoczyła. Dziewczyna czuła się w towarzystwie tych śmiesznych, nieogarniętych kretynów naprawdę dobrze. Rozbawiały ją przekomarzania się Blacka i Jamesa.
– Uuuuu! Cienko, cienka Bambi. – zaśmiała się Victorie, kiedy Syriusz po raz kolejny położył rękę Jamesa do stolika.
– Może sama spróbujesz? – warknął lekko zarumieniony.
– Ej! Ej! Ej! Jestem dziewczyną! – zaprotestowała,
– Dlatego zmierzysz się z Remusem.
– Ubliżasz mi, przyjacielu.
– Wybacz, Remi – odparł przepraszająco Potter, uśmiechając się niewinnie do Lupina
– Dobra. Dawaj. Próbuję
Dziewczyna już po chwili siedziała obok Syriusza, który siedział pod ścianą i głośno dopingował dwójkę zawodników. Peter ustawił i ręce dokładnie na linii i po chwili krzyknął, oznajmiając początek pojedynku.
Victorie napierała z całej siły na rękę przeciwnika, ale Remus mimo wątłej budowy okazał się piekielnie silny. Zlustrowała go wściekłym spojrzeniem i dostrzegła, jak mała żyłka na czole chłopaka, pulsuje.
– Uważaj, bo ci się mózg przegrzeje – mruknęła cicho, ale i tak rozproszyło to Lupina.
Dziewczyna szybko wykorzystała sytuację i położyła dłoń chłopaka na stoliku. Osiągnęła zamierzony efekt i teraz ze śmiechem poczochrała blondyna po czuprynie. James wpatrywał się oniemiały w to, co zrobiła dziewczyna.
– Trzeba być też sprytnym – uśmiechnęła się kpiąco.
Od tej chwili chłopacy przestali szydzić z jej płci, a rozmowa stała się o wiele bardziej luźniejsza i interesująca. Victorie świetnie dogadywała się z czwórką wariatów, którzy zasypywali ją najróżniejszymi ciekawostkami lub śmiesznymi opowieściami ze swojego życia
CDN.Ekhem... Ekhem... Przemawiam... Długo nie dawałam kolejnego rozdziału. Powód? -Siła Wyższa XD Nic nie mogę na to poradzić... Mam nadzieję, że się was spodoba, bo mnie się nawet podoba (to się zdarza rzadko XD) Nwm, kiedy będzie następny :/ Azura