Rozdział betowany przez black opium. ♥
Bardzo, bardzo dziękuje.
Zapraszam do czytania ^^
Drewniane
łódki leniwie sunęły po ciemnej tafli jeziora Wokół słychać było słodki śpiew najad,
które, tańcząc, rozpryskiwały wodę. Atmosfera była
magiczna. Wszyscy uczniowie z zapartym tchem siedzieli w łódkach wpatrzeni w Hogwart
otoczony różową łuną światła.
Gdy do
cudownego śpiewu dołączył intrygujący pokaz przygotowany przez profesora Dumbledore,
mugolaki z trudem łapały oddech
zachwycone wszystkim. Złote słupy skrzącej się energii wystrzeliwały raz po raz
w niebo, a spomiędzy nich wystrzeliwały srebrne iskierki
Nie to nie
były iskierki! To śliczne motylki latały bardzo szybko pomiędzy uczniami,
pozostawiając za sobą
srebrzystoszare smugi. Gdy tylko ktoś dotknął jednej z wiązek szarości, ta
radośnie strzelała, zmieniając
się w garść lekkich piórek spadających na biednego ucznia.
– To
niesamowite – szepnęła jedna z dziewczynek, zakłócając błogą ciszę.
–
Rzeczywista pan psor się postarał.
Wszyscy z
zainteresowaniem wlepili wzrok w Hagrida, ale olbrzym nic już nie powiedział.
Właśnie zakończyła się ich podróż łódkami, a oni ze smutkiem uświadomili sobie,
że już nigdy czegoś takiego nie przeżyją.
Stali
teraz w jednej gromadce, drżąc
na myśl, co będzie dalej. Tylko niektórzy z rodzin czystej krwi głośno gawędzili
o tym do jakiego domu trafia. Inni zaś najchętniej dali by nogę.
Wtedy
drzwi do Wielkiej Sali stanęły przed nimi otworem, a oni wstrzymali oddech.
***
Uczta
powitalna była wyśmienita. Nawet sama Victorie nie spodziewała się tak pięknego
spektaklu. Mimo woli na jej usta wpłynął leniwy uśmieszek pokazujący wszystkim,
że dziewczyna jest w stanie błogiego spokoju. Strach było pomyśleć gdyby ktoś go
zakłócił
Teraz
nastolatka wspinała się drewnianych schodkach prowadzących do pokoi dziewczyn.
Była bardzo uradowana, że, tak jak nakazywała rodzinna tradycja trafiła do Gryfindoru.
Odetchnęła głęboko przygotowana psychicznie na spotkanie z nowymi
współlokatorkami.
Drzwi
otworzyły się lekko, a Hale od razu dostrzegła jedno łóżko. Jej oczy zwęziły
się, a usta zacisnęły w wąską linię. Wyglądała na co najmniej zdenerwowaną.
Dopiero po kilku sekundach wszystkie Gryfonki zwróciły na nią uwagę.
–
Czeeeeść… Oooo… Veroni… nie, nie…. Valeria? Nie… jak to było?.– Lily nerwowo zaciskała dłonie na
pościeli, próbując przypomnieć sobie imię.
– Valeria –
wysyczała kpiąco – Nazywam się Victorie. Tak trudno zapamiętać? V-I-C-T-O-R-I-E.
– Ekhem….
Przepraszam, Victorie.
Viki
rozejrzała się dumnym wzrokiem po reszcie pomieszczenia. Jakaś wysoka brunetka przebrana w
kusą piżamkę w odcieniu mocnego różu przekręcała leniwie kartki taniej gazetki
dla mugolskich nastolatek. Tuż obok niej przycupnęła na łóżku, układając
coś w drewnianej szafce, niska szatynka.
Aż wreszcie
skierowała swoje oczy na niską blondynkę czeszącą włosy na łóżku przy oknie. To
najbardziej rozwścieczyło Hale. Od dziecka uwielbiała gwiazdy i zawsze chciała
mieć łóżko przy parapecie, żeby w nocy oświetlał ją blask księżyca.
– Hm…. To
ma być moje łóżko? – zapytała kpiąco, pokazując drugi kąt pokoju.
– Noooo…
na to wychodzi – odpowiedziała ostrożnie blondynka, zaprzestając wykonywania
czynności.
– Ani mi
się śni. Zbieraj manatki!
– Co?!
– Zbieraj
się. To moje łóżko – odparła niecierpliwie patrząc na dziewczynę, która
najwyraźniej nic nie zrozumiała –Pomóc ci?
– Ty chyba
żartujesz, że ona pójdzie z tego łóżka.
Victorie
odwróciła wzrok na lekko czerwoną na twarzy rudowłosą. Pamiętała
tę dziewczynę, zderzyła się z nią na Pokątnej. Przedstawiała się jej i, o dziwo, Hale zapamiętała jej
imię. Nie miała zamiaru się z nią wykłócać, ponieważ wydała jej się
sympatyczna.
– Nie
wtrącaj się Lily – mruknęła cicho.
Nie można
było zdecydować, na której twarzy maluje się większe zaskoczenie - Lilian czy
Olivii. Clark wydawała się być wściekła, że nowo przybyła już od pierwszych
chwil chce jej wszystko odebrać - łóżko i znajomą. Evans zaś była zaskoczona w
kompletnie inny sposób. Nie mogła pojąć, że tej dziewczynie, o dość hamskim
zachowaniu, zapadło w pamięć jej nic nieznaczące imię.
Czarnowłosa
nastolatka odwróciła wzrok od zaszokowanej Lily, a zwróciła go na Clark.
Przyszpiliła blondynkę spojrzeniem mówiącym Wynosisz
się czy mam ci pomóc? Dziewczyna nic nie powiedziała i, klnąc na siebie w duchu, chwyciła kufer, który leżał tuż przy
łóżku.
– O wiele lepiej – powiedziała wesoło Hale,
rzucając się na miękką pościel.
Leżała tak
przez jakiś czas, rozkoszując
się wygraną nad nieśmiałą blondynką. Mało obchodziło ją, że zachowała się niewyobrażalnie
chamsko. Tłumaczyła sobie, że taka po prostu jest i tego nie zmieni. To nie
była prawda, po prostu nie chciała niczego w sobie zmienić.
– A teraz powiedzcie, jak macie na imię? – Przerwała ciszę
panującą w dormitorium
Szatynka z
krótkimi włosami drgnęła niespokojnie na jej pytanie, ale po chwili otworzyła
usta, aby wypowiedzieć tylko jedno słowo:
– Chloe.
– Ja
jestem Olga Diverse – oznajmiła brunetka, która zareagowała kompletnie inaczej.
Victorie
zachichotała w duchu, widząc,
jak dziewczyna dumnie wypręża pierś
i odgarnia z czoła grzywkę, jakby chcąc powiedzieć ,,Tak, od tych Diverse. Jak nie wierzysz,
to popatrz.’’ Ona doskonale znała tę
rodzinę i wiedziała, czym się odznaczają - chcieli się wszystkimi pochwalić.
Nawet nie
zapytała o imię naburmuszonej blondynki, która z zawziętością wypakowywała
wszystko z kufra. Uśmiechnęła się tylko słodko do Lily i zakopała w miękkiej
pościeli oddając się w ramiona Morfeusza.
Czy mogło
być lepiej?
***
Gwiazdy.
Lily zawsze wyobrażała sobie, są to błyszczące diamenciki na ciemnogranatowej
sukni, w którą ubrało się słońce.
Westchnęła.
Bardzo
chciałaby powrócić do dzieciństwa. Wraz z nastaniem Hogwartu zrozumiała, że
wkroczyła w dorosłe życie i już nie będzie mogła się zawrócić.
Blade
palce dotknęły szyby. Nie będzie mogła zawrócić, więc niech korzysta z każdej,
nawet najmniejszej chwili, której jej podarowano. Nie będzie zwykłą uczennicą,
bezimienną wychowanką Gryfindoru. Ludzie ją zapamiętają. Przysięgła to sobie,
oddając się już w krainę snu.
Przyśniła jej się ceremonią przydziału.
Niespodziewanie wszystkie witrażowe scenki roztrzaskały się
na kawałki, tworząc mieszaninę wielu barw i
oślepiającego brokatu. Lily wpatrywała się w to wszystko z zaciekawieniem
pomieszanym z czcią do kogoś, kto tak dobrze potrafił czarować.
Nagle kolorowe szkiełka ułożyły się w łuk. Centralnie pod
nim stała niewzruszona Profesor McGonagall. Evans spojrzała na nią z uśmiechem.
Jak dobrze, że w Hogwarcie jej ciocia zaznała takiego spokoju.
– Będę po kolei wyczytywać nazwiska uczniów. Wtedy
podchodzicie tutaj, siadacie na stołku i Tiara Przydziału zdecyduje, jakie
wartości będą wam przyświecać przez siedem lat długiej i żmudnej wędrówki w
naszej szkole - powiedziała chłodnym głosem. – Tak, więc zaczynajmy.
- Aver Clarissa.
- Slytherin.
Rudowłosa nerwowo przeczesała włosy ręką. Usiłowała uspokoić
przyśpieszone bicie serca, kiedy Taylor Harrison trafił do Revenclawu. Z
nabożną czcią oglądała całą ceremonię, ale zamarła, gdy wyczytano pierwsze
nazwisko na literę „E”.
– Damian Edwards
– Hufflepuff!
– Liliana…. Evans – powiedziała kobieta, a serce Lily
mocniej zabiło.
Na drżących nogach podeszła do stołka niemal przewracając
się o dwa małe schodki. Zapewne miała na twarzy wyraz absolutnego przerażenia,
gdyż
nauczycielka uniosła lekko kąciki ust, nakładając na jej głowę kapelusz.
– Hm…. Trudna decyzja. Jesteś bardzo mądra, ale nie
kierujesz się wyłącznie umysłem. Nie masz też łagodnego serca, tak jak Helga A
Salazar? Co prawda należysz do Montrose, ale jego czarne charaktery by cię
zjadły za ojca charłaka. No cóż…. Wiesz, który z założycieli pozostał?
– Godryk Gryffindor – szepnęła sama do siebie
~Masz racje Lilian
Już po chwili Lily lekko otumania schodziła ze schodów. Oczy
się zamgliły, ustał pozostawały lekko rozchylone. Zgiełk wywołany jej
przydziałem nie docierał do jej umysłu. Zamrugała, kiedy ktoś poklepał ją po
ramieniu. Jak w amoku usiadła przy stole i tępo wpatrywała się w kolejną osobę
siadającą na stołku.
Jedną tylko wiedziała – była Gryfonką.
***
– Vanessa,
daj spokój!
– Nie dam!
Te wredne lafiryndy rozwaliły się na całym pokoju wspólnym – odwarknęła wysoka korpulentna
latynoska, machając
energicznie rękami.
Chłopak,
który od kilku minut usiłował uspokoić rozgniewaną dziewczynę, teraz zamarł. Vanessa była jego
dziewczyną i nigdy, ale to nigdy, się tak nie zachowywała. Coś było nie
porządku i on o tym wiedział
– Nie
nazywaj ich lafiryndami!
– Bo co,
Daniel? Zabronisz mi? – spytała kpiąco.
Zacisnął
mocno szczęki i policzył w myślach do dziesięciu. Nie dał się sprowokować
dziewczynie. Jedynie zlustrował ją mrożącym krew w żyłach spojrzeniem i
wykrzywił wargi w grymasie bólu. Wiedział, że to, co chce powiedzieć, na pewno
zrani dziewczynę, ale nie miał innego wyjścia.
– Nie
poznaję cię. Nie jesteś moją Van. Nie chcę cię takiej – szepnął twardo.
Spojrzała
na niego oszołomiona. Nie chciał jej… Już jej nie kochał… Zagryzła wargi,
usiłując nie wrzeszczeć. Sama nie
wiedziała z czego? Z bólu? Co prawda czuła jak serce tłukło jej w piersi, ale
było to spowodowane tymi głupimi dziewczynami. A może z gniewu? Też nie… Nie
była na niego wściekła. Była raczej rozczarowana. Rozczarowana sama sobą. Jak
mogła dopuścić do tego by ten chłopak patrzył na nią tak chłodno, jakby w ogóle
go nie obchodziła.
- Dan…
W
przerażeniu wyciągnęła w jego stronę rękę. Niemal upadła na kolana, kiedy
cofnął się z wyrazem obrzydzenia na twarzy. Schyliła głowę, zaciskając mocno
powieki. Nie mogła okazać słabości, nie mogła pokazać, że to ją zraniło.
Odetchnęła
głęboko i nakładając na twarz precyzyjną maskę uniosła wysoko brodę.
Uśmiechnęła się wrednie, kiedy wszyscy zwrócili na nią swój wzrok. Nie może dać
się upokorzyć chłopakowi… nawet temu, którego tak bardzo kocha.
– I co
myślisz, że z płaczem rzucę ci się w ramiona?
– Co? –
zapytał zbity z tropu
– Myśli,
że będę za tobą płakać? – powtórzyła cierpliwie pytanie.
– Vanessa…
Teraz to
ona odsunęła się, kiedy wyciągnął do niej rękę. Tym krokiem zraniła sama
siebie, ale taka była jej gra. Parsknęła szyderczym śmiechem, czym znowu
zwróciła na niego swoją uwagę.
– Spadaj,
Turner. Nic mnie obchodzi, że już
nie wytrzymujesz ze mną. Za dobra byłam dla ciebie? – naigrywała się.
– Vanessa,
co się z tobą dzieje…?
– Dobrze
wiesz – odpowiedziała, robiąc
krok w jego stronę.
Stali
twarzą w twarz, niemal stykając się nosami. Van wiedziała, że to ostatnia
chwila, kiedy może być tak blisko niego. Miała ochotę go pocałować, przytulić i
przeprosić. Choć usłyszeć jego ciepły głos mówiący ,,Ness, moja Ness’’. Ale to przeminęło
w chwili, kiedy wypowiedziała swoją kwestię
„Nic mnie
już nie obchodzisz”
Przez
chwilę w jej oczach można było zobaczyć prawdziwe uczucia. Trwało to ułamek sekundy,
ale on to dostrzegł. Już wiedział, że tylko udaje, nie miał tylko pojęcia
dlaczego.
– Może i
dobrze, że nie wytrzymujesz biedaczku. W niektórych sprawach jesteś amatorem.
Każde
słowo, które wypowiedziała, było
jak nóż wbijający się w jej klatę piersiową. Kiedy naokoło wybuchł śmiech,
ona ostatkiem silnej woli uniosła
drżącą rękę i zamachnęła się. Po chwili już nie było jej w tamtym miejscu, a
Daniel trzymał się za obolały policzek.
Uciekła od
niego… Po prostu uciekła… Wiedziała jednak, że to nie koniec. Już zawsze we
śnie będą nawiedzały ją te oczy. Oczy pełne bólu. Oczy wyrażające wszystkie
jego uczucia. Oczy jej ukochanego…
Załkała
głośniej, wtulając
twarz w poduszkę. To było ponad jej siły. Całe szczęście z jej życia zniknęło.
Rozprysło się niczym bańka mydlana. I to w kilka chwil. Przez co? Przez
sprzeczkę o jedne dziewczyny.
A teraz
każde wspomnienie z tego dnia będzie ją niszczyć. W błyskawicznym tempie
rozbijać ją na maleńkie kawałeczki, pozostawiając po niej tylko mgiełkę
wspomnień. Dopóki nie powróci na swoje miejsce. Miejsce, które jest obok
Daniela.
Znała
historie wielkich miłości… Jej taka nie była. W każdej chwili mogła wrócić tam
i przeprosić, a Daniel by jej wybaczył. Pewnie by to zrobiła, gdyby nie tak
cholerna duma rodziny Santoro. Od urodzenia miała wpajane, aby nigdy nie dać
się zmieszać z błotem. Ale co jest ważniejsze? Honor rodziny czy jej własne
szczęście?
Zaśmiała
się gorzko, uświadamiając
sobie, że nie miała już szansy na powrót. Na próżno zastanawiała się co by było
gdyby… Zraniła go. Zraniła tak, że bardziej nie mogła. Napisała na ostatniej
stronie ich książki ,,Koniec” swoją własną arogancją.
CDN.
Tak, tak, tak i jeszcze raz tak! Wreszcie jest rozdział ^^ Za sprawą black opium., która poprawiła mój rojący się od braku przecinków rozdział pojawiam się z tymi oto wypocinami. Mam nadzieję, że się wam podoba. Co prawda bohaterów jest od groma, ale jeśli ktoś ma problem z rozróżnianiem zapraszam do zakładek. Aha! I jeszcze jedno - proszę się nie dziwić, że Minerwa jest ciocią Lily, a ona sama należy do rodziny "czystokrwistej". Odskoczyłam dość mocno od Kanonu na potrzeby opowiadania. No to chyba na tyle. Proszę też spojrzeć na dół na zwiastun opowiadania
To ten to chyba tyle :) Mówcie co myślicie o rozdziale.
Buziaczki, Azura
Ps.: Tym razem bez obrazków... Jak wolicie?