czwartek, 24 grudnia 2015

Merry Chrismas i te sprawy ^^

No to tak... piszę to na szybko już po zakończeniu mojej Wigilii, ale czuję się zobowiązana by złożyć wam życzenia czarodzieje ;*

*Wiki buszuje wśród internetów poszukując godnych życzeń*

1 godz później!

 *Wielkie mam to nareszcie i wklejamy! :3*





Życzę Ci byś w święta ulepił bałwana,
 Byś zjechał na sankach i potłukł kolana,
Byś gwiazdkę powiesił na choinki szczycie, 

I byś pamiętał: że masz jedno życie! 

Turururu! A tak w wielkim skrócie: życzę wam wspaniałych świąt i samej radości. Żebyście w przyszłym roku nie żałowali ani jednej sekundy ze swojego życia... No i wszystkiego, wszystkiego najlepszego!

Życzy Azura ew. Wiktoria/Eika <3 


A tutaj wielkie ahcdjndmfnd! 
No ludzie no! Święta nie mają tak wielkiej mocy, żeby pogodzić Pottera i Snape!!


wtorek, 22 grudnia 2015

Rozdział VI - Czyżby wyrzuty sumienia panie Potter?

Nienawidził nocy i mroku. Nienawidził ich z całego serca Kiedy czuł na swoich rękach lepkość niebieskawej ciemności miał ochotę krzyczeć i rozpalić wszystko swoim wzrokiem. Nie mógł tego zrobić... Pozostawało tylko leżeć nieruchomo wpatrując się w aksamitny materiał...
Nie powiesił na swoim baldachimie nic - żadnych zdjęć rodziny, byłych przyjaciół. Coś śmiesznego z dzieciństwa.... Nawet głupich plakatów Qudditcha. Po prostu odciął się od świata... Tak naprawdę chciał najzwyczajniej przestać cierpieć... Próbować pozbyć się listu od matki z głowy... przestać cytować go w myślach... zapomnieć

Jesteś zakałą rodziny... Zdrajcą naszego rodu! Nie możesz śmieć nazywać się moim synem. Nie możesz! Przeklęty Gryfonie! Przeklinam ciebie i twój niezłomny charakter! Od tej pory nie masz matki, nie masz brata! Nie masz ojca!

Wrzask fragmentu listu obijał mu się o uszy. Wyjec nie należał do najprzyjemniejszych rzeczy w  życiu ucznia. Szkarłatna koperta, z wysuniętym złotą wstążeczką zastępującą język, wybuchała opryskując ucznia lekkim białym kurzem i za każdym razem wywrzaskiwała wiadomość.
Kiedy tylko Syriusz tamtego dnia ujrzał tę kopertę na swoim miejscu zerwał się z ławki i potrącając innych uczniów wybiegł z Wielkiej Sali. Co prawda nie na wiele się do zdało... tubalny głos matki wybijał się ponad szum posiłków i i tak dotarł do młodzieży studiującej w Hogwarcie.

Zapomnij Syriuszu... Zapomnij...

Powtórzył jak mantrę i z obawą lekko przymknął powieki... Bał się tego co go czeka gdy odda się w ramiona Morfeusza... Bał się jutra.

***

Nerwowo wygładziła srebrno-czarny krawat. Nienawidziła spóźnialskich ale mieszkając pod jednym dachem z wiecznie roztrzepaną młodszą siostrą musiała przyzwyczaić się do faktu, że dla niektórych osób zegarek jest zbędnym przedmiotem.
Pamiętała nawet rozmowę jej i Lily z dzieciństwa. Młodsza córka Evansów zapytała do czego właściwie służy zegar, przecież czas i tak za szybko płynie i ludzie z zawrotną prędkością ciągle pędzą do przodu.
Tak jak i teraz. Kolejna ślizgonka spiesząca do pokoju wspólnego minęła trzynastolatkę jednocześnie wywołując lekki powiew wilgotnego powietrza. Lochy, czyli część zamku należąca tylko i wyłącznie do Slytherinu - jej Hogwardzkiego domu.
Jego mieszkańców nazywano wężami i ślizgonami, a jak to z wężami bywa każdy kto zamieszkiwał dom Salazara miał bardzo wiele ambitnych i sprytnych planów w głowie, ale w jego żyłach wręcz płynęła czysta złośliwość, której nie dało się stłumić.
Chodź dom ten owiany był dość mroczną chwałą, żaden czarodziej bądź czarownica wychowujący się pod okiem profesor Rachyl - nauczycielki Zielarstwa i opiekunki domu ślizgonów - nie narzekał na brak doświadczenia oraz w późniejszych latach biedę w życiu.
Wręcz przeciwnie - wychowankowie Slytherinu zawsze mieli dość dobrą pozycję w Magicznym Ministerstwie, które zajmowało się niemal każdą sprawą związaną ze światem czarów. Petunia miała nadzieję, że ona również dzięki solidnym kursom zajmie dość pewną pozycję w ciągle wirującym świecie.
- Petii! Przepraszam... wiem, że jesteś na mnie zła. Ale wiesz...! Nadal nie mogę zorientować, się w którą stronę zabiorą mnie te piekielne schody. A wcześniej opowiadałam Victorie o naszej rodzinie. Wiesz kto to jest Victorie, prawda? To na dość wysoka dziewczyna w moim wieku. Ma długie czarne włosy, dzisiaj przy niej siedziałam. Na pewno kojarzysz! Ma nieziemskie oczy....
- Lily, czekaj! Jak ta Victorie ma na nazwisko?
- No jak to jak? Hale oczywiście, zapomniałam ci o tym wspomnieć? A zresztą dlaczego odkąd trafiłaś do Slytherinu tak interesują cię nazwiska? O nie, nie nie! Nawet nie waż się potraktować mojej koleżanki jak kolejnego szczebelka do góry swojej chwały i sławy Petii - rudowłosa ciągle mówiła bez ładu i składu, rugając swoją siostrę za "złe spojrzenie"
Petunia westchnęła cichutko i ze spokojem zniosła kilka kolejnych minut paplaniny o Victorie, która już pierwszego dnia wyciągnęła Evans na przechadzkę. Taaak... Ślizgonka mogła nawet podać z dokładnością jaką okładkę miała książka, którą Hale czytała wczorajszego wieczora.
- Liluś... kochana...
- A wiesz, że to takie niesamowite... No i jeszcze ciocia Minerwa. Teraz mogę ją widzieć co dzień!
- Liluuu ...
- Szkoda mi tylko, że nie jesteśmy w tym samym domu! Dlaczego nie mogłaś trafić do Gryffindoru? A no tak przepraszam cię... wiem, że u ślizgonów ci dobrze. Ale to chyba nie będzie oznaczać, że musimy się nienawidzić. Prawda Petii?
- Lily właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać. Jesteś moją siostrą i cię kocham, ale będziemy musiały nieco zmniejszyć kontakty. Nie możesz przecież nagle podejść do stołu Slytherinu i się do mnie przytulić - brązowowłosa trzynastolatka ze stanowczością w głosie wypowiedziała te słowa.
Jednak wyczulony zmysł słuchu młodszej siostry natychmiast usłyszał w jej głosie delikatną nutę gdy wymawiała nazwę swojego domu. Tak samo brzmiało w jej ustach imię ich rodziców, a nawet imię Lilian.
- Ale... ale czasami będziemy mogły się widywać? - zapytała cicho.
Jej głos odbił się echem od zimnego kamienia, który pokrywał nagie ściany. W lochach nigdy nie wisiały obrazy... Więc żaden człowiek oprócz Petunii nie mógł zarejestrować tego wydarzenia. Nie mógł zobaczyć smutku rudowłosej, która od początku swojego pobytu w Hogwarcie wypowiedziała tak krótkie i pełne pesymizmu zdanie.
- Tak kochanie - rzekła krótko i przyciągnęła dziewczynkę do siebie. - Postaraj uważać na swoją astmę. Bierz codziennie leki... Po prostu uważaj na siebie i nie paplaj wszystkich swoich sekretów.
Lily tęsknie wtuliła się w ramiona siostry tak sztywne jak na peronie kiedy szła w stronę swojego przyjaciela - Leona. Wtedy powiedziała, że już niedługo pokaże jej wszystko. Teraz niszczyła jedną z radosnych myśli Lil - ,,Mimo, że mieszkamy pod jednym dachem tego zamku będę od niej dalej niż gdybym mieszkała u babci" - westchnęła w myślach i mocniej zacisnęła palce na szacie Petii.

***

Remus ze zmęczeniem potarł skroń. Mijający w szkole czas dawał mu się we znaki. Czuł z tyłu głowy tępe pulsowanie i mógł się założyć, że wokoło oczu pojawiają mu się nieodłączne bruzdy. Z roztargnieniem podrapał się po barku czując twarde zgrubienie.
Blizna.
Jego nieodłączna część przypominająca o przekleństwie, które go spotkało. Nawet na chwilę nie mógł zapomnieć o dzieciństwie. Westchnął ciężko i zamknął opasłe tomisko leżące przed nim. Sennym wzrokiem wodził po bibliotece. Nagle dostrzegł jasny błysk.
Pamiętał tę dziewczynę... zaraz, zaraz... tylko, jak się nazywała.... Olga.. Olimpia... na pewno coś na "O" tak... tak! Olivia! Wstał wolno z krzesła i podszedł do uczennicy.
- Cześć Olivia - powiedział z uśmiechem.
W odpowiedzi na jego przywitanie Clark drgnęła i niemal nie upuściła książek. Może to było głupie, ale od czasu gdy poznała Lupina nie mogła pozbyć się widoku jego ciepłych i mądrych złotych oczu. Teraz widząc chłopaka kilkanaście centymetrów przed sobą zarumieniła się spuszczając wzrok.
-He-hej - zająknęła się cicho i skinęła mu głową.
- Może.... e.... chciałabyś - zaczął kulawo nerwowo pocierając kark ręką.
Nie miał pojęcia po co w ogóle zaczął rozmowę. Nigdy nie potrafił z nikim rozmawiać, a już szczególnie z dziewczynami! Jak by chciał mieć przy sobie Syriusza, który rzucił by jakiś żart na rozluźnienie sytuacji.
- Może chciałabyś ze mną się... się pouczyć? - zapytał nieporadnie machając jedną rękę.
 Olivia mocniej zacisnęła ręce na książce.
- Ja... ekhe.... ja.. bardzo... znaczy... ja naprawdę muszę już iść! - wyrzuciła z siebie na jednym wydechu i szybko uciekła od zarumienionego chłopaka.
Oczywiście! Cudownie! Spróbował tylko porozmawiać z dziewczyna, którą poznał, a wyszło jakby proponował jej randkę - chociaż wcale tego nie chciał! Dodatkowo jeszcze odmówiła. Bardzo przyjemnie popołudnie - nie ma co.

***

Van szła szybkim krokiem w stronę skrzynki na listy. We Włoskiej Szkole Magii absolutnie zakazane było wpuszczanie sów lub innych zwierząt do zamku. Tak więc tylko wielkie prostokątne pudła stały na parapecie w Salonach Rocznikowych i stamtąd uczniowie mogli odbierać pocztę.
Niosło to za sobą niestety niebezpieczeństwo przeczytania listów przez osobę do tego nie upoważnioną. A gdy w ręce takiej osoby wpadał list miłosny można była zapomnieć o dobrej reputacji wśród kolegów. Vanessa już dawno zabezpieczała swoje koperty magicznym pryskadełkiem, które parzyło w ręce każdego oprócz jej i Amandy. 
- Vanie! Questo è il tuo messaggio bambino* - powiedział uwodzicielsko Tamier z ich rocznika. 
Chłopak boleśnie przypomniał jej o Danielu. Pamiętała jak jej były chłopak była zawsze zazdrosny od złotowłosego podrywacza, który zawsze kusił ją spojrzeniem czarnych oczu. Tamier de Lastro niezaprzeczalnie był, jest i na zawsze będzie mieszanką humorów i wyglądu. Jednak to tylko dodaje mu tak zwanego "uroku" za którym szaleje 80% dziewcząt w całej szkole. 
- Grazie Tam** - mruknęła niewyraźnie i wyłowiła kopertę ze stosu listów. 
Już od razu zauważyła pismo swojej siostry - Camile. Uwielbiała z nią pisać. Mogła wyżalić się jej z każdej głupiej miłości, opowiedzieć o wszystkich kłótniach... Camie była dla niej ostoją od czasu gdy rodzicie zginęli podczas wybuchu w Szpitalu pod wezwaniem świętej Ruelle. 
Taaak... Vanessa już od trzech lat nie miała rodziców. We wszystkim zdawała się na swoją dwudziestoletnią siostrę, która z trudem podjęła opiekę nad nastolatką usiłującą skakać z balkonu przy każdej nadarzającej się okazji. 
Mniej więcej od czasu kiedy te skoki się skończyły Santoro zmieniła się w nieczułą dziewczynę, oszalałą imprezowiczkę, która nigdy nie odmawiała alkoholu i papierosów. Niektórzy mówili, że to dla mugoli - ale ona chyba tylko za te środki ukojenia podziwiała te istoty nie posiadające w sobie ani krztyny magii. 
Dziewczyna wyjęła długo kawałek pergaminu zapisany drobnym i zwięzłym pismem Camie. Brązowe oczy ślizgały się po tekście, który miał przynieść dla niej ukojenie...

Vanillie... 
Pamiętasz jeszcze jak chciałaś mieć tak na imię? Jako mały wnerwiający bahorek ciągle kazałaś się tak nazywać. Nigdy tego nie rozumiałam, ale szanowałam twoją decyzję i nawet tak na ciebie wołałam! Tym razem też postanowiłam zaakceptować twój wybór. 
Przeczytałam list, który mi wysłałaś i powiem szczerze, że nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy... Co prawda sama też kiedyś byłam młoda - nieźle to brzmi prawda? Mogę mówić jak prawdziwa dorosła. Ale wróćmy do tematu...
Dopo tutto, si erano inseparabili!*** On i Amanda obiecywali się tobą opiekować... Wiedzieli o tobie praktycznie wszystko. Pamiętam jak trzymaliście się za ręce. Daniel tyle razy podawał ci chusteczki i nalewał wódki gdy z rozmazanymi oczami siedziałaś na najwyższej wieży w całej szkole... 
Taak! Wiem o tym, że pijesz i palisz. Myślisz, że ja nie? Tylko, że Adrian mi pomaga, a ja go nie krzywdzę. A ty Daniela postanowiłaś wyrzucić jak śmiecia. Chłopacy mają swoje męskie ego, a ty je uraziłaś. I teraz siostrzyczko nie prychaj pod nosem. Wiem, że zawsze musisz wygrywać...Ale
Eh... Vani nie smuć się i nie płacz. Wystarczy teraz tylko unieść kąciki ust do góry i żyć dalej... Przecież zawsze szłaś przez życie z podniesioną głową i zadartym nosem! Jeśli nie chce pogodzić się z Danem to to zrozumiem. Tylko zastanów się... czy to nie on zawsze sprawiał, że się śmiałaś? 
Uh. Pewnie swoim listem tylko pogorszyłam sprawę i pomnożyłam pytania, które tłukły się po twojej głowie, ale pisząc do mnie o swoich problemach musiałaś wiedzieć, że nie jestem w tych sprawach za dobra :) 
Sorella sapere che puoi contare su di me ...**** Ale ja nie rozwiąże za ciebie problemu. Sama musisz dość do ładu z tym wszystkim. Co cię nie zabije to cię wzmocni - tak mówią mugole. 

Powodzenia Vanie
Camille 


Ps.: Znowu nie wzięłaś tabletek! Wiem, że chcesz być niezależna, ale w tej sytuacji Amie sama cię nie opanuje. Proszę Van... Proszę! 
***

Powoli minął pierwszy tydzień szkoły, z każdym dniem było coraz zimniej. Jamesowi jednak to nie przeszkadzało. Przechadzał się po błoniach wdychając mroźne powietrze i rozmyślał... Próbował ułożyć sobie w głowie ten bałagan, który powstał w tak krótkim czasie. Nie spodziewał się, że szkoła przyniesie mu tak wiele problemów. 
Był Potterem więc popularność była jego żywiołem, jednak nigdy nie spodziewał się, że on zarówno jak i Syriusz z taką szybkością zawładną sercami uczniów, którzy zaczną ich wielbić. To mu za bardzo nie przeszkadzało, wręcz mile łechtało jego ego.
Następnym problemem na liście był Remus Lupin. Blondyn, który zajmował z nimi dormitorium. Od pierwszego dnia poczuł nić sympatii z tym niesamowicie wysokim, kościstym chłopakiem. Jednak zdawał sobie sprawę, że mądraliński coś ukrywa. Bo niby to normalne, że już po tygodniu w szkole musiał iść do skrzydła szpitalnego bo, jak on to ujął? Ach.. tak... "zachorował z powodu zimna. Nie jest przyzwyczajony do takich temperatur jakie panują w zamku" - bo ani trochę na każdym kroku nie spotykają kominka.
Ostatnią rzeczą jaka zaprzątała pokrytą czarnymi włosami głowę młodego Pottera była pewna dziewczyna. Posiadaczka jadowicie zielonych oczu bardzo mu zaimponowała ognistym charakterem. Co nie oznaczało, że tak po prostu, zwykła uczennica może nazywać go nadętym i aroganckim bucem. Ale w tych ładnych oczach było coś... coś takiego co wydawało mu się wyjątkowo.
Złość w szmaragdowych tęczówkach mieszała się ze smutkiem, wstydem i niechęcią... wręcz odrazą. Czyżby Lilian Evans traktowała go jak zdechłą dżdżownice kompletnie ignorując kim był. A może po prostu czuła się nim onieśmielona?
Nie miał pojęcia. Jednak wiedział jedna rzecz - musiał koniecznie wyjaśnić tę sprawę, bo nie pozwoli, żeby taka dziewczyna zaprzątała jego głowę przez kolejne noce. Musiał przecież się wysypiać, bo ciemne sińce pod oczami przeraziły go gdy spojrzał w lustro.
Tak oto niemal na zawołanie dostrzegł obiekt jego rozmyślań. Ognistowłosa dziewczyna siedziała skulona nad brzegiem jeziora. To była rzadko spotykany widok... Niemal żadna uczennica nie miała ochoty na wczesne pobudki i tym bardziej na spacery po mroźnym dworze.
Lily jednak to nie przeszkadzało siedziała podciągając nogi pod brodę i przyglądała się krajobrazowi. Faktycznie zasnuty mgłą Zakazany Las pełen niedoskonałości i krzywizn wydawał się wyjątkowy. Również pomarszczona tafla jeziora o magicznym kolorze - połączeniu granatu, fioletu i błękitu - zatrzymywała uwagę.
Ale nie wydawało mu się, żeby Evans - ta kujonka z dziwnym śmiechem potrafiła zachwycać się niezmąconą ciszą tego miejsca. Mimo woli jakaś niewidzialna nitka pociągnęła go w jej stronę i zanim się obejrzał już siadał na brzegu jeziora w niewielkiej odległości od Lily... co zrobić... co zrobić...


*Twoja poczta skarbie
**Dziękuje Tam 
***Przecież byliście nie rozłączni!
****Siostrzyczko wiedz, że możesz na mnie liczyć...


CDN.

Uwaga! Żeby nie było rozdział nie został zbetowany przez nikogo! Więc może zawierać sporo głupich błędów. Postaram się napisać do kogoś, aby sprawdził mi go w najbliższym czasie a teraz proszę wersja od razu napisana przeze mnie :/ 

Także ten : jest Olivia xd Więc punkt dla mnie, chociaż nie mam bladego pojęcia dlaczego wszyscy ją tak bardzo lubią. No ale cóż... 
Iiiii jest aż trójka Huncwotów! Więc również punkt dla mnie... 
No i nie wiem... Bo może nie spodoba wam się wątek Vanessy, no i Petunii, która dwa lata temu została dumną Ślizgonką. Ale po prostu... no potrzebowałam jej do zbudowania całego opowiadania.

sobota, 28 listopada 2015

Rozdział V - Okropny! Nadęty buc!


-Panno Space! To wręcz nie do pomyślenia! Jestem naprawdę oburzona tym konfliktem! Jak możecie bić się jak zwykli Mugole?! To niedorzeczne!

 Takiego przypadku w naszej szkole jeszcze nie było! Oczywiście, to właśnie pani musiała się w to zamieszać…-Znudzona, ciemnowłosa dziewczyna wysłuchiwała tyrady nauczycielki-opiekunki jej piętra. Wysoka, nieco zbyt koścista czarownica o azjatyckich korzeniach, pani Charley, była wbrew pozorom bardzo rześka i co za tym idzie-niesamowicie wybuchowa.


Karoline (bo tak nazywała się dziewczyna) tylko wywracała oczami. Słyszała opowieści o tej kobiecie - podobno nawet za młodych lat była taką samą pedantyczną panią prefekt.

Space właściwie nie rozumiała o co chodzi nauczycielce. Asia i Karina zabrały jej wszystkie ciuchy, więc chyba miała powód do przyłożenia im parę razy w te ich radosne twarzyczki-przynajmniej tak to sobie tłumaczyła.
W mugolskiej szkole nie było z tym żadnych problemów, a tu zrobili z tego skandal.
- …może chociaż pani powie jaki był powód tej bójki? - Głos pani Charley gwałtownie złagodniał, ale jej policzki nadal nosiły po sobie ślady chwilowego wybuchu w postaci pokazowych zaczerwienień.
- Zabrały mi wszystkie moje ubrania.- Prychnęła Karoline, jednocześnie ciaśniej splatając ręce na piersi.
- Dlaczego tak zrobiły?-Głos opiekunki był irytująco spokojny. Dziewczyna szczerze wolała wysłuchiwać tych krzykliwych tyrad.
- Nie mam pojęcia! Od początku mnie nie lubią!-Westchnęła już mocno zirytowana Space i po raz kolejny wywróciła oczami.
- Ach tak… Nie pozostaje mi nic innego jak tylko przenieść panią. Nie możemy dopuścić do takiej otwartej wrogości w naszej placówce! Czy zgadza się pani na otrzymanie oddzielnej komnaty na piętrze pani Timothy?-Dziewczyna spojrzała na opiekunkę z nadzieją w oczach. Nareszcie nie będzie musiała widywać pogardliwie wykrzywionych twarzyczek Kariny i Asi.-Oczywiście, wiążę się to ze zmianą planu lekcji i innym otoczeniem. A nawet! Zmianą mundurka!-Ciągnęła dalej pani Charley tak, jakby zmiana mundurka była najstraszniejszą rzeczą na świecie.
-Mi to absolutnie nie przeszkadza!-Odparła trochę zbyt entuzjastycznie dziewczyna.
Panna Timothy, nowa nauczycielka, która miała zaledwie 25 lat była dawną trenerką Wonderbolds.
A gdyby ktoś nie wiedział czym jest Wonderbolds powinien natychmiast się wstydzić! - była to bowiem jedyna mieszana drużyna, w której dziewczyna mogła zostać nawet pałkarzem! Oczywiście drużyna grająca w Qudditcha, sport czarodziei niezwykle popularny - choć trzeba było przyznać, że nieco brutalny. Bardzo wielu uczniów, oraz już profesjonalnych zawodników dostawało kontuzji, po których już nigdy nie mogli dojść do dawnej sprawności.
Wracając do pani Timothy.- Była ona srogą europejką, która szkoliła uczniów Polskiej Szkoły Magii i Czarodziejstwa jak najlepiej mogła. Oczywiście, tylko z latania na miotle, bo nie mogła pozbyć się uprzedzeń jakich nabrała do reszty przedmiotów za szkolnych lat, jednak każdy kto dorastał pod jej okiem, mógł rozwijać niesamowite talenty.
- A więc… niech spakuje pani wszystkie swoje rzeczy. - Powiedziała spokojnie nauczycielka.
-Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję!
Już po chwili obrotowe krzesło w gabinecie nauczycielki było puste, a drzwi  zatrzasnęły się z lekkim hukiem, nie zostawiając śladu po obecności uczennicy. Pani Charley zaśmiała się cicho nad energicznością i emtuzjazmem swojej podopiecznej i sięgnęła po papiery do wypełnienia. Nie wiedziała, że jej dzisiejsze postanowienie zmieni los panny Space.


***


Biblioteka.
  W tym miejscu zawsze panowała nie zmącona niczym cisza, na której straży stała z wyglądu przypominająca orła, pani Prince. Nieco gderliwa bibliotekarka, która była mugolką. Kobieta dostała tą posadę tylko i wyłącznie ze względu na męża, który dawno temu zajmował posadę nauczyciela Obrony przed Czarną Magią. Gdy mąż umarł, zostawiając uwielbiającą ciszę kobietę z małym majątkiem, nie opuściła ona Hogwartu - siejąc postrach wśród czytelników do dziś. 


Dwie dziewczyny, które mimo przeciwieństw w wyglądzie, duszę miały taką samą, siedziały przy jednym z solidnych dębowych stolików i obydwie zagłębiały się w lekturze podobno "porywających" książek o eliksirze zmiennokształtnym.

Nagle niższa z dziewcząt obdarzona długimi złotymi lokami podniosła wzrok swoich bystrych, szarych oczu i przeszyła nim dwie rozmawiające cicho dziewczyny z Hufflepuffu. Jedna usiłowała się uczyć, ale na jej ustach ciągle błąkał się uśmiech wywołany śmiesznymi minami towarzyszki.
Olivia Clark, bowiem tak nazywała się szarooka uczennica, westchnęła cicho widząc tę sytuację. Mimo, że świetnie dogadywała się z Chloe to gdzieś w odmętach umysłu, ciągle wyobrażała sobie, że tuż obok niej siedzi rudowłosa gaduła. Zapewne Lily trajkotałaby bez końca o jakiejś lekcji, albo niesamowitym zdarzeniu, które miało miejsce na korytarzu.
Cała jej paplanina zakończyłaby się wywaleniem na szkolny korytarz i naganą od bibliotekarki.
Clark uśmiechnęła się delikatnie.
Tak cudownie byłoby siedzieć tutaj z Evans, jednak jej błogi uśmiech natychmiast zniwelowało wspomnienie innej dziewczyny. Nigdy by nie pomyślała, że nastolatka może mieć tak okropnie przeszywające oczy, albo posągowa figurę, którą wyróżniała się z tłumu. A jednak....
Tak, Victorie Hale zachłannie zabierała jej przyjaciółkę proponując zamiast książek świetną zabawę i dreszczyk emocji, którego Lily tak pożądała. Olivia nie potrafiła jej dać czegoś podobnego.
Nigdy nie chciała ,,Pójść na całość’’, z zaciętością trzymając się zasad regulaminu i nie widząc innej opcji.
Nagle uświadomiła sobie, że nic na to nie poradzi. Zielonooka Gryfonka, będzie musiała sama wybrać sobie towarzystwo, a ona… jako prawdziwa Clarkówna nie może się załamać odrzuceniem. To był wybór jej przyjaciółki i koniec.

***

Dwójka chłopaków biegła korytarzem. Jeden z wyraźnym, psotnym uśmiechem na twarzy specjalnie się ociągał tylko po to by na twarzy drugiego pojawiło się większe zdenerwowanie.
W końcu wytrącanie z równowagi wszystkich ludzi było wręcz pasją życiową Pottera. - James pośpiesz się! McGonagal nas upiecze żywcem, jeśli trzeci raz z rzędu się spóźnimy!
Black był już naprawdę zdenerwowany. Rzadko kiedy przerażał się spóźnieniem na lekcje, ale nie uśmiechał mu się kolejny tygodniowy szlaban kiedy rozpocznie się już sezon Qudditcha. Oznaczałoby to, że nie pójdą na pierwszy mecz.
- Black nie histeryzuj! - JA HISTERYSTERYZUJĘ?! JA?! - Zamknij się już, jesteśmy przed salą. - zachichotał młody Potter i pewnie otworzył drzwi otworzył drzwi. Od razu uderzył go fakt, że Lily Evans samotnie siedzi w ich ławce i ma nieciekawą minę. Policzki płonęły jej żywym ogniem i nerwowo zerkała w stronę drzwi, kiedy dostrzegła jego wzrok niemal zmiażdżyła go wściekłym spojrzeniem.
Ona to zrobiła specjalnie! Black przełknął głośno ślinę.
- Potter! Black! Proszę siadać na wolnych miejscach -Oznajmiła chłodnym głosem profesorka. Jamesa zszokowało to, co powiedziała nauczycielka. Uśmiechnął się jednak pewnie i zamrugał oczami. To musiało być zwykłe nieporozumienie! Już miał zamiar się kłócić, gdy za jego plecami odezwał się Syriusz. - Ale… Ale proszę pani -Zaczął chłopak, jednak głos uwiązł mu w gardle na widok McGonagal.
- Ja myślę, że w najbardziej optymistycznej wersji już po 60 sekundach ćwiczeń w parach się na niego wydrze. Dlatego z nią nie usiadłem…-Odparł uśmiechając się łobuzersko.
Profesorka skazała go na siedzenie z jedną z wybuchowych przyjaciółeczek. Nie miał pojęcia czy wybrać wredną i ironiczną Hale, czy też szaloną i denerwującą Evans. Przez kilka minut skakał wzrokiem od jednej do drugiej, aż w końcu westchnął zrezygnowany. - Nienawidzę cię Black - syknęła Victorie, kiedy opadł na miejsce obok niej-Przesadziła nas tylko dlatego, że kiedyś z wami rozmawiałyśmy. Mogę dać sobie rękę uciąć, że Lilly zabije Pottera po piętnastu minutach. Hale prychnęła cicho i wymamrotała pod nosem niewyraźną groźbę. Dziewczyna w swojej bezradnej złości wyglądała niemal uroczo.
- Dobra rozejm. Niech ta stara jędza da nam spokój. -Westchnęła cicho.
Kiedy Black bardziej się rozluźnił kładąc rękę tuż obok jej zeszytu warknęła na niego niczym tygrysica. - Zabieraj stąd to łapsko! - Bo co mi zrobisz złośnico?! - PANIE BLACK! PANNO HALE! Tak wam się podoba wspólne siedzenie? Możecie tak pozostać do końca roku, jeśli tylko macie ochotę! - Rozdzielił ich głos profesorki. Obydwoje zareagowali lawiną sprzeciwu, a Syriuszowi niemal odpadła głowa od zawziętego kręcenia nią. Hale również wydawała się przerażona perspektywą tylu godzin spędzonych w towarzystwie chłopaka. Niemal poróżowiała, kiedy profesorka zadowolona odwróciła się do tablicy. - I to jest dobry pomysł.
W sumie… to zafascynowanie jego osobą nawet mu odpowiadało.
- Tylko nie pozwalaj sobie na za dużo.-Warknęła, a Syriusz uśmiechnął się łobuzersko i puścił jej oczko. Dziewczyna jako jedyna z ich rocznika nie licząc swojej przyjaciółki była całkowicie obojętna na jego wdzięki. Chłopak spotkał się już z chichotaniem kiedy uśmiechnął się do jednej z Krukonek, lub mocnymi rumieńcami, kiedy zapytał o drogę blondwłosą Puchonkę.
To było nieco dziwne, ale miło łechtało jego ego.

***

- Egoistyczny! Nadęty! Buc!

- Och już przestań Lily, mój kuzyn nie jest taki zły.

- NIE JEST TAKI ZŁY?!-Pisnęła histerycznie rudowłosa Gryfonka.-On jest niemoralny!!!

Dziewczyna była tak rozdygotana, że nie miała siły nawet pisać głupiego eseju dla McGonagal. To było bardzo do Evans nie podobne… Jeszcze nikt nie wyprowadził jej tak mocno z równowagi jak czarnowłosy Potter. 

Nie umknęło to uwadze Victorie, która już od piętnastu minut była bierną słuchaczką wywodu Lilian.

- Nie rozumiem, jak cioci…

- LILA! - zaprotestowała cicho Victorie rozglądając się na boki.Siedziały w przytulnym rogu pokoju wspólnego, tuż obok schodów do damskich dormitoriów.

Jeszcze tego brakowało, żeby Evans powiedziała wszystkim w pokoju wspólnym, że Minerwa McGonagal jest siostrą jej matki. Wystarczy już im wzajemna nienawiść między nią, a Potterem, którego cały ich rocznik niemal wielbi.

-  CO???!!! Ach.. no tak. Wybacz… - Zreflektowała się, natychmiast opadając na fotel. 

Vika westchnęła i ze znudzeniem powróciła do przyglądania się błoniom, które pogrążone w ciemności wydawały się jeszcze bardziej magicznie niż za dniaZ pewnością każdy artysta znalazłby w tym krajobrazie inspirację do wszystkiego: muzyki, poezji, rysunku... 

Tak też było z młodą Hale. Każdy szczegół zastępowała jej nuta. Niemal słyszała słodkie dźwięki, a palce same układały się w akrody, gdy wpatrywała się w tą magię krajobrazu.Światło latarni zawieszonej przed wejściem do szkoły drgało lekko ukazując plamy na zroszonej wodą trawie.

Chyba pora sięgnąć po dawno zapomnianą gitarę...


CDN.


Hej! Haj! Heloł i te sprawy! Mam rozdział ;3 Wzięłam się za siebie i napisałam. A poprawiała go (uwaga, uwaga! w ciągu GODZINY) moja koleżanka <3 Znana dla was pod pseudonimem Rzepicha. Mam nadzieję, że jak tako rozdział ten wyszedł i w miarę wam się podoba, a ja już lecę pisać następny ;)

Pozdrowionka kochani,
Azura

Ps.: Widzieliście filmiki bohaterów - prawda?

piątek, 9 października 2015

Rozdział IV - Od tej chwili zaczyna się więź

Rozdział IV

Rozdział poprawiała black opium. 
A dedykuje go Roxanne, która jako jedyna skomentowała poprzedni rozdział. Bardzo ci dziękuje ;** ;# Zapraszam do lektury! 

Czarnowłosa dziewczyna otworzyła powieki i cicho jęknęła. Ostre promienie jasnego słońca świeciły w jej twarz. Przez chwilę leżała jeszcze nieruchomo, siłując zasnąć, ale była całkowicie rozbudzona.
Z westchnieniem usiadła na łóżku i rozejrzała się po dormitorium. Jej wzrok natychmiast padł na świecący na różowo zegarek należący do Clark. Natychmiast jęknęła… Była dopiero piąta! Jeśli dobrze pamiętała, śniadanie rozpoczynało się o dziewiątej.
– Głupia, głupia, głupia! – wymamrotała sama do siebie.
Klnąc po cichu, wstała z rozmachem z łóżka i powędrowała do drewnianych drzwi. Wpadła jak burza do łazienki i obmyła twarz chłodną wodą. Była naprawdę zdenerwowana. Zwykle nie można jej zwlec z łóżka o dwunastej, a teraz piąta, a ona wstaje!
Gwałtownie się zatrzymała. Przecież wujek tyle opowiadał jej o Hogwarcie! Nie musiała się tu nudzić! Były o wiele ciekawsze rzeczy…
Na jej twarzy zawitał szeroki uśmiech. Nie chciała jednak zwiedzać zamku sama. Przydałaby się jej towarzyszka. Rozejrzała się po pokoju i natychmiast jej wzrok padł na Lily. Trzeba było tylko ją obudzić. Trudno było przepuścić taką okazję, a miały przecież cztery godziny.
 A jednak wczesne wstawanie się opłaca.
Delikatnie odkręciła kran i zmoczyła ręce. To był najskuteczniejszy sposób na obudzenie rudowłosej dziewczyny.  Pamiętała, jak jej kuzynki budziły ją tak za każdym razem.  Po chwili na palcach skradała się do łóżka Lily.
Kilka minut później dormitorium Gryfonek wypełnił zduszony okrzyk, gdy Lily poderwała się z pięściami do winowajcy. Czarnowłosa dziewczyna, śmiejąc się cicho, zatkała usta współlokatorki i szeptem wyjaśniła sytuację.
– Serio? A ty wiesz, że są skróty?
– No jasne, że wiem. Wujek mi opowiadał.– Wywróciła oczami.
– A wiesz gdzie?
– Tego nie.– Westchnęła zrezygnowana.– Będziemy musiały same się dowiedzieć.
– Dobra, szybko. To będzie taka supertajna misja? –  zapytała Lily, stawiając nogi na ziemi.
– Tak. Bardzo tajna misja – odparła z tajemniczym błyskiem w oku Hale.
Już dziesięć minut później pędziły przez korytarze, chichocząc. Postanowiły zacząć od holu. Każdy przeciętny człowiek stwierdziłby, że są nienormalne, skoro pytają obrazy o tajemnicze przejścia lub zaglądają za gobeliny. One jednak, z wielkimi uśmiechami na twarzy, przeszukiwały każdy kawałek korytarza od wejścia do Hogwartu.
Lily z błyskiem w oku odsłoniła gobelin, na którym wyhaftowano lwa. Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki, kiedy dostrzegła długi, ciemny korytarz. Już miała zamiar krzyknąć, aby oznajmić znalezisko Victorie…, kiedy dostrzegła zbliżającą się do niej pędem dziewczynę. Miała dość zdenerwowanie wypisane  na twarzy
– Lily, zwijam… - gwałtownie urwała wpatrując się w coś ponad głową Lily - Ooooo…. Dzień dobry pani profesor?
– D-dzień dobry – wyjąkała Lily.
Bardzo powoli się odwróciła i stanęła obok Viki.  Stały oko w oko z wysoką czarownicą. Miała brązowy kok na głowie i lustrowała ich wzrokiem. Była najwyraźniej zaskoczona, że uczennice już pierwszego dnia swojej nauki są na korytarzu, kiedy inni smacznie śpią w łóżkach. To było bardzo podejrzane.
– Lily, co tutaj robisz?
– J-ja, ciociu… No my chciałyśmy trochę pozwiedzać zamek. Bałyśmy się, że jak późno wyjdziemy to zabłądzimy i nie zdążymy na śniadanie – zaczęła szybko tłumaczyć.
– Dobrze, dobrze! Rozumiem… Chyba jednak za wczesną porę wybrałyście. Szybko do wieży.Lily… Tylko powiedz. Jak czuje się babcia? – Ściszyła głos, patrząc niepewnie na towarzyszkę dziewczyny.
– Wszystko dobrze. Jutro ma wysłać do mnie list. Do ciebie, ciociu też pewnie, napisze – Uśmiechnęła się uspokajająco i pociągnęła Victorie za rękę.
Przez głowę Lily przewijała się długa lista wymówek, dlaczego to nazwała surową profesor McGonagall ciocią, a jej oddech niespokojnie przyśpieszył. Czarnowłosa dziewczyna jednak była zbyt zaskoczona i otępiała tym spotkaniem, żeby o cokolwiek pytać.
Tuż przy oknie, w korytarzu, który prowadził do wieży Gryfonów, Evans przystanęła. Powoli, wręcz bardzo powoli odwróciła się w stronę koleżanki. Westchnęła, kiedy Hale zmierzyła ją wzrokiem pod tytułem ,,Gadaj, bo i tak się dowiem’’
– Minerwa McGonagal z domu Mountrose jest moją ciotką - powiedziała cicho.
– ŻE CO?!
– Że to! Zadowolona?! McGonagal to moja ciotka, siostra mojej mamy. Wyszła za mąż, ale po roku owdowiała. Zadowolona tym wyznaniem czy jeszcze rozwijać? - zapytała, a jej twarz zapłonęła wściekłym rumieńcem.
– Lily czekaj! – Dziewczyna złapała za rękę oddalającą się przyjaciółkę – To nie tak… Po prostu… Hm… jestem zaskoczona i nie bardzo wiem, co powiedzieć. Rzadko, kiedy się zdarza, żeby nauczyciel Hogwartu nauczał swoją rodzinę. A już szczególnie… no hm… moja kuzynka opowiadała, że McGonagall…
– Wiem… Ale tak już jest. Nie mogę nic z tym zrobić. A wiesz o tym tylko ty.
– To będzie nasza słodka tajemnica – obiecała z delikatnym uśmiechem Viki.
– Czy ja wiem, czy taka słodka? Mi się taka nie wydaje…
Obydwie wybuchnęły niekontrolowanym śmiechem. Dopiero po chwili sobie uświadomiły, że jak ciocia Lily jeszcze raz je nakryje,to będą miały naprawdę spore kłopoty.
Z uśmiechami na ustach ruszyły w stronę portretu Grubej Damy.
***
Gadatliwe obrazy choć trochę ośmielały uczniów, o ile ci nie uciekli wcześniej z piskiem. Olivia samotnie przemierzała korytarz z głową opuszczoną w dół, kurczowo zaciskając rękę na książce.
Nie rozumiała, dlaczego Lily na nią nie zaczekała.
 Przypuszczała, że o wiele wcześniej wybyła gdzieś z Hale, która pojawiła się w ich dormitorium. Już od pierwszych chwil Clark ją znienawidziła, gdyż tak jak na jej gust była zbyt szalona i wybuchowa, a przede wszystkim chamska.
Clark westchnęła i machinalnie poprawiła spódniczkę. Stała przed drzwiami Wielkiej Sali. Powoli przekroczyła próg i rozejrzała się dokoła. Panował niesamowity gwar, każdy jadł bądź rozmawiał z przyjaciółmi, a ławka średnio co minutę zgrzytała o podłogę.
Nawet się nie zorientowała, że że w tłumie Gryfonów wypatruje tylko jednego: rudej czupryny.. Nie musiała długo szukać jej wzrokiem. Już po chwili dostrzegła Lily zaśmiewającą się do łez w towarzystwie leżącej na stole Victorie oraz wesołych chłopaków.
Olivia chciała tam podejść. Uśmiechnąć się wesoło i zapytać czy może dołączyć. Naprawdę tego chciała! Jednak coś jej na to nie pozwalało. Może to wrodzona nieśmiałość sprawiała, że bała się zagadać do tak zgranej już po kilku minutach grupki osób?
Skończyło się oczywiście na tym, że przycupnęła na brzegu stołu, z niechęcią grzebiąc w misce płatków. Jako jedyna osoba siedziała osamotniona. Do czasu…
– Hej… Mogę się dosiąść? – Usłyszała cichy szept tuż obok siebie.
Zaskoczona podniosła głowę i natychmiast skrzyżowała spojrzenia z kolejną pierwszoklasistką. Dziewczyna miała opaloną cerę i czarne, krótkie kosmyki włosów. Ale oczy… Obsydianowe tęczówki przerażały swoim blaskiem.
– J-jasne.
 Blondynka w duchu przeklęła się za to zająknięcie i usiłując przybrać wesoły uśmiech na twarz, zagaiła rozmowę:
– Jesteś Chloe, tak?
– Mhm… Chloe… Chloe Primerose – powiedziała niepewnie.
– Ja jestem…
– Olivia Clark. Wiem.– Czarnooka dziewczyna posłała w jej stronę półuśmiech.
Blondynka uśmiechnęła się szerzej i rozpoczęła rozmowę. To było takie…. Takie naturalne! Wydawało się nawet prostsze niż znajomość i rozmowy z Lily. Czuła się swobodnie… Wiedziała, że Chloe zrozumie każdą jej myśl. To było niesamowite!
***
Rozczochrane brązowe włosy, sińce pod oczami nieudolne zakamuflowane makijażem, smutne oczy, wymięta koszula… Nie była to twarz idealna do reklamy. Niestety, nic nie można było z tym zrobić. Vanessa Santoro po przepłakanej nocy nie mogła wykrzesać z siebie chociaż najmniejszego uśmiechu.
Przybita skierowała swoje kroki do stoliku, przy którym zawsze siedziała. Był to stolik elity ich rocznika. Ze smutkiem zauważyła, że Daniel usiadł razem ze swoją kuzynką i ze znudzeniem wysłuchiwał się w paplaninę ich przyjaciółek.
– Van… Nie wyglądasz najlepiej – usłyszała przy swoim uchu cichy komentarz.
Odwróciła zirytowana głowę. To Amanda z szerokim uśmiechem zajmowała krzesło tuż obok niej. Brązowowłosa zlustrowała ją wzrokiem. Jej przyjaciółka wyglądała tak samo jak ostatnim razem ­– delikatna różana cera, iskrzące niebieskie oczy ukryte za okularami, dołeczki w policzkach, lśniące i czarne niemal granatowe włosy. Właśnie taką Amie kochała.
– Dzięki, za pocieszenie – mruknęła
– Głos też masz nie najlepszy. Ale to zwalimy na chrypkę…
– Non calci mentire Amie*
– Nie kopię, tylko myślę, jaka choroba ma takie objawy jak te, które przejawiasz. Na razie pasuje tylko nieszczęśliwe zakochanie i złamane serce. Ale te opcje wykluczamy… verità?** – Zachichotała.
Vanessa nie miała nawet siły naskoczyć na dziewczynę. Amanda usilnie próbowała poprawić jej humor, co niestety nie było jej mocną stroną. Santoro doceniła jednak chęci i usiłowała zmusić się do bladego uśmiechu.
– Hej… Nessie wszystko będzie dobrze!
– No! Nulla sarà bene***
– Calma…**** Wczoraj zrobiłaś przedstawienie, to teraz nie dawaj im sat... staty... saytysfakc.. soddisfazione***** - szepnęła Amanda chwytając przyjaciółkę za ramię.  – Wszystko będzie Okey. Obiecuję.
– Obyś miała rację - powiedziała cicho.
W jej głowie szalała ogromna burza. Nie miała pojęcia, co robić… Czy ma go błagać o wybaczenie i stracić dobrą opinię wśród rówieśników? A może każdego dnia patrzeć na to, co straciła? Nie wiedziała… To było za trudna decyzja. Nie potrafiła jej podjąć… A ostatnie szanse wymykały się jej pomiędzy palcami.
***
– Dlaczego nie poszliśmy z Lily i Victorie?! Powiedzcie mi, bo rozwalę sobie głowę o ścianę.
– Ale Remus… luzik. My sobie sami poradzimy.
– Radzicie sobie sami już od dwudziestu minut! Spóźnimy się na transmutację!
Szkolne korytarze rozbrzmiewały echem kłótni idących szybko chłopaków. Średniego wzrostu blondyn, który miał panikę wymalowaną na twarzy, rzucał w stronę pozostałej trójki pełne rozpaczy komentarze.
Przyjaciele chyba nie bardzo przejmowali się przerażeniem złotowłosego, bo z uśmiechem wymieniali się uwagami co do kierunku dalszej wędrówki. Nie myśleli za grosz o spóźnieniu na transmutacje – bardziej obchodziło ich to, że nie znają ani trochę zamku! To było nie do pomyślenia.
– Musimy zbadać jego historię…
– Odkryć wszystkie korytarze…
– To niebezpieczne. Nie pamiętacie, że woźny może was przyłapać? – wtrącił się do rozmowy Peter nerwowo przeczesując rzadkie włosy.
– Oj tam, oj tam! Nie panikuj! Nie damy się złapać – odparł z łobuzerskim uśmiechem Syriusz
– Na pewno coś wykombinujemy
– No jasne! Panowie-jesteśmy-najmądrzejści-na-całym-świecie
Remus Lupin w wyraźną irytacją przysłuchiwał się dwójce szatynów. Nie był ani trochę zadowolony z tego, że już od kilku minut są spóźnieni na lekcję z profesor McGonagal. Rozglądał się po korytarzach, aż wreszcie coś przyciągnęło jego uwagę.
– PATRZCIE! SALA OD TRANSMUTACJI!
Blondyn z absurdalnym uśmiechem na ustach rzucił się w stronę drzwi, na których wisiała maleńka tabliczka. Przeczytał napis z niemałym zaskoczeniem. To tutaj nauczała profesor McGonagal! Co za niesamowite szczęście.
Chłopak natychmiast otworzył drzwi, a jego uśmiech zgasł tak szybko jak się pojawił. Profesorka patrzyła w stronę wejścia i nie wygląda na zadowoloną. Ściągnięte usta i lodowaty wzrok sprawiły, że ciarki przeszły mu po plecach.
– Jak miło, panowie, że zaszczyciliście nas swoją obecnością
Głos nauczycielki ociekał ironią i wściekłością. Oprócz tego zdania nie powiedziała nic innego. Wskazała tylko ostrym gestem w stronę dwóch pustych ławek i odwróciła się do tablicy. Remus posłusznie zajął jedno z miejsc, a tuż obok niego usiadł Peter.
–Zabiję was kiedyś – syknął w stronę siedzących za nimi chłopaków
– Lupin, nie panikuj. McSztywna nie odjęła nam nawet punktów….
– PANIE BLACK! Ma pan ochotę odpowiedzieć na pytanie dotyczące transmutacji koloru? – Rozległ się surowy głos profesorki, która trzymała w dłoniach różdżkę
– Nie pani profesor… po prostu pytałem kolegę, czy wie może… CO DZIŚ BĘDZIEMY ROBIĆ NA ZAJĘCIACH? – wypalił na poczekaniu Syriusz, zezując w boki
Z zapartym tchem obserwował reakcje nauczycielki. W klasie ucichło i tylko jeden szept przedarł się przez niezmąconą ciszę:
– Co za palant – jęknęła Lily siedząca ławkę za nimi
– Doskonale się pani wyraziła panno Evans. Jednak -5 punktów za urażenie dumy kolegi – powiedziała nauczycielka, udając uprzejmy uśmiech – zaś sam pan Black zgłosi się do mnie dzisiaj o osiemnastej. Może ewentualnie zabrać ze sobą pana Pottera.– Spojrzała surowo na chichoczącego Jamesa.
Czarownica odwróciła się na pięcie i powróciła do przerwanego wykładu. Syriusz zaś odetchnął z ulgą, kiedy spojrzenie McGonagal przestało wwiercać się w jego twarz. Zerknął na bladego przyjaciela i dał mu mocną stójkę w bok.
- Spoko. To i tak by kiedyś nastąpiło - szepnął, notując pierwsze zdanie na swoim pergaminie.
- Ale tak szybko?!
- Taki już nasz los…
Dwójka szatynów nie odzywała się już do końca lekcji, wymieniając tylko między sobą ukradkowe uśmiechy. W ich głowach huczały dwa słowa - ,,Pierwszy szlaban’’

*Nie kop leżącego Amie 
**Prawda? 
***Nie! Nic nie będzie dobrze! 
****Uspokój się 
*****Satysfakcji (Amie nie do końca potrafi posługiwać się angielskim chociaż jest on wymagany w włoskiej szkole magii, jest tak ze względu na to, że angielski język został ogłoszony językiem międzynarodowym wszystkich magicznych krajów) 
CDN.

Hejka! Dzięki black opium. nareszcie mam nowy rozdział już gotowy. Mam nadzieję, że się podoba ;) Krytykujcie, oceniajcie. Róbcie co tam chcecie :* Jedynie zapraszam do podstronki ,,Dormitorium" tam dzięki niesamowitej Francine Elandie mamy na stronce cudne przedstawienie postaci ;* Nie mam pojęcia kiedy pojawi się nowy rozdział, ale już pracuje nad kolejnym ^^ Pozdrawiam cieplutko, Azura 

sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział III - Pierwszy dzień a wszystko się sypie...

Rozdział betowany przez black opium. ♥
Bardzo, bardzo dziękuje. 
Zapraszam do czytania ^^ 

Drewniane łódki leniwie sunęły po ciemnej tafli jeziora Wokół słychać było słodki śpiew najad, które, tańcząc, rozpryskiwały wodę. Atmosfera była magiczna. Wszyscy uczniowie z zapartym tchem siedzieli w łódkach wpatrzeni w Hogwart otoczony różową łuną światła.
Gdy do cudownego śpiewu dołączył intrygujący pokaz przygotowany przez profesora Dumbledore, mugolaki z trudem łapały oddech zachwycone wszystkim. Złote słupy skrzącej się energii wystrzeliwały raz po raz w niebo, a spomiędzy nich wystrzeliwały srebrne iskierki
Nie to nie były iskierki! To śliczne motylki latały bardzo szybko pomiędzy uczniami, pozostawiając za sobą srebrzystoszare smugi. Gdy tylko ktoś dotknął jednej z wiązek szarości, ta radośnie strzelała, zmieniając się w garść lekkich piórek spadających na biednego ucznia.
– To niesamowite – szepnęła jedna z dziewczynek, zakłócając błogą ciszę.
– Rzeczywista pan psor się postarał.
Wszyscy z zainteresowaniem wlepili wzrok w Hagrida, ale olbrzym nic już nie powiedział. Właśnie zakończyła się ich podróż łódkami, a oni ze smutkiem uświadomili sobie, że już nigdy czegoś takiego nie przeżyją.
Stali teraz w jednej gromadce, drżąc na myśl, co będzie dalej. Tylko niektórzy z rodzin czystej krwi głośno gawędzili o tym do jakiego domu trafia. Inni zaś najchętniej dali by nogę.
Wtedy drzwi do Wielkiej Sali stanęły przed nimi otworem, a oni wstrzymali oddech.

***

Uczta powitalna była wyśmienita. Nawet sama Victorie nie spodziewała się tak pięknego spektaklu. Mimo woli na jej usta wpłynął leniwy uśmieszek pokazujący wszystkim, że dziewczyna jest w stanie błogiego spokoju. Strach było pomyśleć gdyby ktoś go zakłócił
Teraz nastolatka wspinała się drewnianych schodkach prowadzących do pokoi dziewczyn. Była bardzo uradowana, że, tak jak nakazywała rodzinna tradycja trafiła do Gryfindoru. Odetchnęła głęboko przygotowana psychicznie na spotkanie z nowymi współlokatorkami.
Drzwi otworzyły się lekko, a Hale od razu dostrzegła jedno łóżko. Jej oczy zwęziły się, a usta zacisnęły w wąską linię. Wyglądała na co najmniej zdenerwowaną. Dopiero po kilku sekundach wszystkie Gryfonki zwróciły na nią uwagę.
– Czeeeeść… Oooo… Veroni… nie, nie…. Valeria? Nie… jak to było?.– Lily nerwowo zaciskała dłonie na pościeli, próbując przypomnieć sobie imię.
– Valeria – wysyczała kpiąco – Nazywam się Victorie. Tak trudno zapamiętać? V-I-C-T-O-R-I-E.
– Ekhem…. Przepraszam, Victorie.
Viki rozejrzała się dumnym wzrokiem po reszcie pomieszczenia. Jakaś wysoka brunetka przebrana w kusą piżamkę w odcieniu mocnego różu przekręcała leniwie kartki taniej gazetki dla mugolskich nastolatek. Tuż obok niej przycupnęła na łóżku, układając coś w drewnianej szafce, niska szatynka.
Aż wreszcie skierowała swoje oczy na niską blondynkę czeszącą włosy na łóżku przy oknie. To najbardziej rozwścieczyło Hale. Od dziecka uwielbiała gwiazdy i zawsze chciała mieć łóżko przy parapecie, żeby w nocy oświetlał ją blask księżyca.
– Hm…. To ma być moje łóżko? – zapytała kpiąco, pokazując drugi kąt pokoju.
– Noooo… na to wychodzi – odpowiedziała ostrożnie blondynka, zaprzestając wykonywania czynności.
– Ani mi się śni. Zbieraj manatki!
– Co?!
– Zbieraj się. To moje łóżko – odparła niecierpliwie patrząc na dziewczynę, która najwyraźniej nic nie zrozumiała –Pomóc ci?
– Ty chyba żartujesz, że ona pójdzie z tego łóżka.
Victorie odwróciła wzrok na lekko czerwoną na twarzy rudowłosą. Pamiętała tę dziewczynę, zderzyła się z nią na Pokątnej. Przedstawiała się jej i, o dziwo, Hale zapamiętała jej imię. Nie miała zamiaru się z nią wykłócać, ponieważ wydała jej się sympatyczna.
– Nie wtrącaj się Lily – mruknęła cicho.
Nie można było zdecydować, na której twarzy maluje się większe zaskoczenie - Lilian czy Olivii. Clark wydawała się być wściekła, że nowo przybyła już od pierwszych chwil chce jej wszystko odebrać - łóżko i znajomą. Evans zaś była zaskoczona w kompletnie inny sposób. Nie mogła pojąć, że tej dziewczynie, o dość hamskim zachowaniu, zapadło w pamięć jej nic nieznaczące imię.
Czarnowłosa nastolatka odwróciła wzrok od zaszokowanej Lily, a zwróciła go na Clark. Przyszpiliła blondynkę spojrzeniem mówiącym Wynosisz się czy mam ci pomóc? Dziewczyna nic nie powiedziała i, klnąc na siebie w duchu, chwyciła kufer, który leżał tuż przy łóżku.
–  O wiele lepiej – powiedziała wesoło Hale, rzucając się na miękką pościel.
Leżała tak przez jakiś czas, rozkoszując się wygraną nad nieśmiałą blondynką. Mało obchodziło ją, że zachowała się niewyobrażalnie chamsko. Tłumaczyła sobie, że taka po prostu jest i tego nie zmieni. To nie była prawda, po prostu nie chciała niczego w sobie zmienić.
 – A teraz powiedzcie, jak macie na imię? – Przerwała ciszę panującą w dormitorium
Szatynka z krótkimi włosami drgnęła niespokojnie na jej pytanie, ale po chwili otworzyła usta, aby wypowiedzieć tylko jedno słowo:
– Chloe.
– Ja jestem Olga Diverse – oznajmiła brunetka, która zareagowała kompletnie inaczej.
Victorie zachichotała w duchu, widząc, jak dziewczyna dumnie wypręża pierś i odgarnia z czoła grzywkę, jakby chcąc powiedzieć ,,Tak, od tych Diverse. Jak nie wierzysz, to popatrz.’’ Ona doskonale znała tę rodzinę i wiedziała, czym się odznaczają - chcieli się wszystkimi pochwalić.
Nawet nie zapytała o imię naburmuszonej blondynki, która z zawziętością wypakowywała wszystko z kufra. Uśmiechnęła się tylko słodko do Lily i zakopała w miękkiej pościeli oddając się w ramiona Morfeusza.
Czy mogło być lepiej?

***

Gwiazdy. Lily zawsze wyobrażała sobie, są to błyszczące diamenciki na ciemnogranatowej sukni, w którą ubrało się słońce.
Westchnęła.
Bardzo chciałaby powrócić do dzieciństwa. Wraz z nastaniem Hogwartu zrozumiała, że wkroczyła w dorosłe życie i już nie będzie mogła się zawrócić.
Blade palce dotknęły szyby. Nie będzie mogła zawrócić, więc niech korzysta z każdej, nawet najmniejszej chwili, której jej podarowano. Nie będzie zwykłą uczennicą, bezimienną wychowanką Gryfindoru. Ludzie ją zapamiętają. Przysięgła to sobie, oddając się już w krainę snu. Przyśniła jej się ceremonią przydziału.
Niespodziewanie wszystkie witrażowe scenki roztrzaskały się na kawałki, tworząc mieszaninę wielu barw i oślepiającego brokatu. Lily wpatrywała się w to wszystko z zaciekawieniem pomieszanym z czcią do kogoś, kto tak dobrze potrafił czarować.
Nagle kolorowe szkiełka ułożyły się w łuk. Centralnie pod nim stała niewzruszona Profesor McGonagall. Evans spojrzała na nią z uśmiechem. Jak dobrze, że w Hogwarcie jej ciocia zaznała takiego spokoju.
– Będę po kolei wyczytywać nazwiska uczniów. Wtedy podchodzicie tutaj, siadacie na stołku i Tiara Przydziału zdecyduje, jakie wartości będą wam przyświecać przez siedem lat długiej i żmudnej wędrówki w naszej szkole - powiedziała chłodnym głosem. – Tak, więc zaczynajmy.
- Aver Clarissa.
- Slytherin.
Rudowłosa nerwowo przeczesała włosy ręką. Usiłowała uspokoić przyśpieszone bicie serca, kiedy Taylor Harrison trafił do Revenclawu. Z nabożną czcią oglądała całą ceremonię, ale zamarła, gdy wyczytano pierwsze nazwisko na literę „E”.
– Damian Edwards
 – Hufflepuff!
– Liliana…. Evans – powiedziała kobieta, a serce Lily mocniej zabiło.  
Na drżących nogach podeszła do stołka niemal przewracając się o dwa małe schodki. Zapewne miała na twarzy wyraz absolutnego przerażenia, gdyż nauczycielka uniosła lekko kąciki ust, nakładając na jej głowę kapelusz.
– Hm…. Trudna decyzja. Jesteś bardzo mądra, ale nie kierujesz się wyłącznie umysłem. Nie masz też łagodnego serca, tak jak Helga A Salazar? Co prawda należysz do Montrose, ale jego czarne charaktery by cię zjadły za ojca charłaka. No cóż…. Wiesz, który z założycieli pozostał?
– Godryk Gryffindor – szepnęła sama do siebie
~Masz racje Lilian
Już po chwili Lily lekko otumania schodziła ze schodów. Oczy się zamgliły, ustał pozostawały lekko rozchylone. Zgiełk wywołany jej przydziałem nie docierał do jej umysłu. Zamrugała, kiedy ktoś poklepał ją po ramieniu. Jak w amoku usiadła przy stole i tępo wpatrywała się w kolejną osobę siadającą na stołku. 
Jedną tylko wiedziała – była Gryfonką.

***

– Vanessa, daj spokój!
– Nie dam! Te wredne lafiryndy rozwaliły się na całym pokoju wspólnym – odwarknęła wysoka korpulentna latynoska, machając energicznie rękami.
Chłopak, który od kilku minut usiłował uspokoić rozgniewaną dziewczynę, teraz zamarł. Vanessa była jego dziewczyną i nigdy, ale to nigdy, się tak nie zachowywała. Coś było nie porządku i on o tym wiedział
– Nie nazywaj ich lafiryndami!
– Bo co, Daniel? Zabronisz mi? – spytała kpiąco.
Zacisnął mocno szczęki i policzył w myślach do dziesięciu. Nie dał się sprowokować dziewczynie. Jedynie zlustrował ją mrożącym krew w żyłach spojrzeniem i wykrzywił wargi w grymasie bólu. Wiedział, że to, co chce powiedzieć, na pewno zrani dziewczynę, ale nie miał innego wyjścia.
– Nie poznaję cię. Nie jesteś moją Van. Nie chcę cię takiej – szepnął twardo.
Spojrzała na niego oszołomiona. Nie chciał jej… Już jej nie kochał… Zagryzła wargi, usiłując nie wrzeszczeć. Sama nie wiedziała z czego? Z bólu? Co prawda czuła jak serce tłukło jej w piersi, ale było to spowodowane tymi głupimi dziewczynami. A może z gniewu? Też nie… Nie była na niego wściekła. Była raczej rozczarowana. Rozczarowana sama sobą. Jak mogła dopuścić do tego by ten chłopak patrzył na nią tak chłodno, jakby w ogóle go nie obchodziła.
- Dan…
W przerażeniu wyciągnęła w jego stronę rękę. Niemal upadła na kolana, kiedy cofnął się z wyrazem obrzydzenia na twarzy. Schyliła głowę, zaciskając mocno powieki. Nie mogła okazać słabości, nie mogła pokazać, że to ją zraniło.
Odetchnęła głęboko i nakładając na twarz precyzyjną maskę uniosła wysoko brodę. Uśmiechnęła się wrednie, kiedy wszyscy zwrócili na nią swój wzrok. Nie może dać się upokorzyć chłopakowi… nawet temu, którego tak bardzo kocha.
– I co myślisz, że z płaczem rzucę ci się w ramiona?
– Co? – zapytał zbity z tropu
– Myśli, że będę za tobą płakać? – powtórzyła cierpliwie pytanie.
– Vanessa…
Teraz to ona odsunęła się, kiedy wyciągnął do niej rękę. Tym krokiem zraniła sama siebie, ale taka była jej gra. Parsknęła szyderczym śmiechem, czym znowu zwróciła na niego swoją uwagę.
– Spadaj, Turner. Nic mnie obchodzi, że już nie wytrzymujesz ze mną. Za dobra byłam dla ciebie? – naigrywała się.
– Vanessa, co się z tobą dzieje…?
– Dobrze wiesz – odpowiedziała, robiąc krok w jego stronę.
Stali twarzą w twarz, niemal stykając się nosami. Van wiedziała, że to ostatnia chwila, kiedy może być tak blisko niego. Miała ochotę go pocałować, przytulić i przeprosić. Choć usłyszeć jego ciepły głos mówiący ,,Ness, moja Ness’’. Ale to przeminęło w chwili, kiedy wypowiedziała swoją kwestię
„Nic mnie już nie obchodzisz”  
Przez chwilę w jej oczach można było zobaczyć  prawdziwe uczucia. Trwało to ułamek sekundy, ale on to dostrzegł. Już wiedział, że tylko udaje, nie miał tylko pojęcia dlaczego.
– Może i dobrze, że nie wytrzymujesz biedaczku. W niektórych sprawach jesteś amatorem.
Każde słowo, które wypowiedziała, było jak nóż wbijający się w jej klatę piersiową. Kiedy naokoło wybuchł śmiech, ona ostatkiem silnej woli uniosła drżącą rękę i zamachnęła się. Po chwili już nie było jej w tamtym miejscu, a Daniel trzymał się za obolały policzek.
Uciekła od niego… Po prostu uciekła… Wiedziała jednak, że to nie koniec. Już zawsze we śnie będą nawiedzały ją te oczy. Oczy pełne bólu. Oczy wyrażające wszystkie jego uczucia. Oczy jej ukochanego…
Załkała głośniej, wtulając twarz w poduszkę. To było ponad jej siły. Całe szczęście z jej życia zniknęło. Rozprysło się niczym bańka mydlana. I to w kilka chwil. Przez co? Przez sprzeczkę o jedne dziewczyny.  
A teraz każde wspomnienie z tego dnia będzie ją niszczyć. W błyskawicznym tempie rozbijać ją na maleńkie kawałeczki, pozostawiając po niej tylko mgiełkę wspomnień. Dopóki nie powróci na swoje miejsce. Miejsce, które jest obok Daniela.
Znała historie wielkich miłości… Jej taka nie była. W każdej chwili mogła wrócić tam i przeprosić, a Daniel by jej wybaczył. Pewnie by to zrobiła, gdyby nie tak cholerna duma rodziny Santoro. Od urodzenia miała wpajane, aby nigdy nie dać się zmieszać z błotem. Ale co jest ważniejsze? Honor rodziny czy jej własne szczęście?

Zaśmiała się gorzko, uświadamiając sobie, że nie miała już szansy na powrót. Na próżno zastanawiała się co by było gdyby… Zraniła go. Zraniła tak, że bardziej nie mogła. Napisała na ostatniej stronie ich książki ,,Koniec” swoją własną arogancją.  

CDN.

Tak, tak, tak i jeszcze raz tak! Wreszcie jest rozdział ^^ Za sprawą black opium., która poprawiła mój rojący się od braku przecinków rozdział pojawiam się z tymi oto wypocinami. Mam nadzieję, że się wam podoba. Co prawda bohaterów jest od groma, ale jeśli ktoś ma problem z rozróżnianiem zapraszam do zakładek. Aha! I jeszcze jedno - proszę się nie dziwić, że Minerwa jest ciocią Lily, a ona sama należy do rodziny "czystokrwistej". Odskoczyłam dość mocno od Kanonu na potrzeby opowiadania. No to chyba na tyle. Proszę też spojrzeć na dół na zwiastun opowiadania 

To ten to chyba tyle :) Mówcie co myślicie o rozdziale. 
Buziaczki, Azura 

Ps.: Tym razem bez obrazków... Jak wolicie?